czwartek, 30 kwietnia 2015

Rabarbarowe ptasie mleczko



Delikatne, puszyste, leciutkie jak chmurka... mowa o ptasim mleczku !
A co jeśli dołożyć do tego jeszcze kwaskowy smak rabarbaru i delikatny biszkopt na spodzie? Wychodzi naprawdę rewelacyjnie orzeźwiający deser! :)

Według informacji podawanych przez firmę E.Wedel nazwę "Ptasie Mleczko" wymyślił Jan Wedel w 1936 r. Ptasie mleczko zatem jest naszym polskim wyrobem... i do tego jakim pysznym ;)
Na dodatek warto wiedzieć, że rabarbar jest źródłem witamin A, C, E, a także potasu, kwasu foliowego i błonnika.
W surowym rabarbarze znajduje się szkodliwy kwas szczawiowy (!), ale już upieczone kłącza mają właściwości antyrakowe :)
Dlatego pamiętajmy! Nigdy nie jemy surowego rabarbaru ponieważ jest szkodliwy dla naszego organizmu. Zaś ten po obróbce termicznej jest jak najbardziej wskazany :)


Prezentowane przeze mnie rabarbarowe ptasie mleczko jest niezwykle lekkie, proste w przyrządzeniu, nie wymagające praktycznie żadnych umiejętności. Wymaga jedynie chwili cierpliwości i składników :)

Jeśli ktokolwiek ma obawy co do kwaskowatości tego cudeńka to pragnę uspokoić, że jest ona lekko wyczuwalna.
Słodkość bitej śmietany, a także cukru dodawanego do gotowania rabarbaru idealnie komponuje się z kwaśnym smakiem samego rabarbaru.

Cóż więcej mogę powiedzieć... Zachęcam gorąco do wypróbowania bo naprawdę warto w te wiosenne dni! :)

Składniki na spód (warstwa biszkoptu):

  • 2 jajka (osobno białka i osobno żółtka)
  • 2 łyżki wody
  • 4 łyżki cukru
  • 4 łyżki mąki pszennej (najlepiej tortowej)
  • szczypta soli
Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę i wstawiamy do lodówki. W misce miksujemy żółtka, cukier i wodę przez około 5 min, aż uzyskamy puszystą masę (powinna około 3 krotnie powiększyć swoją obiętość podczas miksowania). Do tego przesiewamy mąkę i miksujemy. Na końcu dodajemy białka partiami i najlepiej łyżką dokładnie mieszamy z masą żółtkową.
Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia i na to wylewamy ciasto.
Pieczemy w 180 stopniach przez 20 min. (sprawdzamy drewnianym patyczkiem. Jeśli po 15 min jest już suchy można wyjąć. Jeśli nawet po 20 min jest jeszcze mokry to trzymamy kolejne kilka minut)
Po upieczeniu wyjmujemy i z wysokości około 30 cm rzucamy na podłogę/blat kilkukrotnie.
Następnie zostawiamy do całkowitego wystygnięcia.

Składniki na rabarbarową piankę:
  • 1 kg rabarbaru
  • 1 szklanka cukru (kryształ)
  • 11 łyżeczek żelatyny
  • 1/2 szklanki wody
  • 600 ml. śmietanki kremówki
  • 2 łyżki cukru pudru
  • ewentualnie 2 śmietanFixy (nie koniecznie)
Rabarbar kroimy, myjemy i wkładamy do garnka. Dodajemy szklankę cukru i gotujemy, aż rabarbar nam się rozgotuje. (Musi powstać w miarę gładka papka).
Żelatynę moczymy w 1/2 szklanki wody, czekamy aż napęcznieje.
Gdy żelatyna napęczniała i rabarbar się rozgotował, to do mniejszej miseczki odlewamy trochę rabarbarowej "papki" i w tym rozpuszczamy żelatynę. Mieszamy aż żelatyna się całkowicie rozpuści.
Po rozpuszczeniu wlewamy papkę rabarbarowo-żelatynową z powrotem do garnka z resztą rabarbarowej masy i odstawiamy do ostygnięcia, a następnie wstawiamy do lodówki aby masa stężała.

Bitą śmietankę ubijamy na sztywno z cukrem pudrem (i ewentualnie ze śmietanFixami).

Rozmiksowywujemy stężałą masę rabarbarową, a następnie partiami dodajemy bitą śmietanę. Za każdym razem miksujemy aby bita śmietana się zmieszała z rabarbarem. (Nie miksujemy długo gdyż to ma się tylko połączyć, a nie zważyć)

Do nasączenia biszkoptu (jedna z poniższych opcji)
  • Dżem (ja użyłam z czarnej porzeczki ale może być truskawkowy, malinowy lub wiśniowy)
LUB:
  • syrop owocowy do rozcieńczania (z czarnej porzeczki, truskawkowy, malinowy lub wiśniowy) rozrobiony z wodą.
Biszkopt nasączamy syropem LUB smarujemy bardzo cienko dżemem (przy dżemie uważajmy bo przy zbyt dużej ilości dżemu pianka będzie się ślizgać przy krojeniu i jedzeniu i będzie nam spadać z biszkoptu). 
Na to wykładamy piankę rabarbarową i wyrównujemy.
Wstawiamy do lodówki na kilka godzin.

Voila :) Gotowe :) 
Trzymamy ją oczywiście w lodówce.

Leciutka, puszysta pianka rabarbarowa, która zachwyci z pewnością wszystkich :)
Polecam! :)








Ciasto (a w sumie to deser), bierze udział w akcji "Rabarbarowa rewolucja", której jestem zresztą organizatorką. Wszystkich bardzo gorąco zapraszam do wzięcia udziału i stworzenia wspólnie wspaniałego zbioru rabarbarowych frykasów :)


środa, 29 kwietnia 2015

Czekolada plastyczna


Jako mała dziewczynka lubiłam patrzeć na torty i inne ciasta pięknie ozdobione w oknach cukierenek osiedlowych. Nie będę ukrywać, że do tej pory mi to zostało i będąc w cukierni czasami nie mogę się napatrzeć na niektóre ozdoby.
Doszedł do tego oglądany co jakiś czas na TLC program o cukiernikach robiących torty na zamówienie. Przyznaję bez bicia... zazdrościłam zawsze, że niektórzy umieją robić piękne ozdoby, że znają na takie rzeczy przepisy i żałowałam, że ja niestety nie potrafię.
"Żałowałam"... celowo piszę w czasie przeszłym, ponieważ w niniejszym poście chciałabym wam pokazać przepis na czekoladę plastyczną, z której wyczarować można niemalże wszystko!
Natchnienie zaczerpnęłam ze strony kotlet.tv.
Aż sama byłam zdziwiona, że to takie banalnie proste.
Zdecydowałam się użyć czekolady plastycznej do zrobienia różyczek na tort imieninowy. (Na dole wstawię zdjęcie różyczek) Nie ukrywam - miałam pewne obawy czy aby na pewno wyjdzie i czy efekt będzie taki jaki oczekuję, ale nie rozczarowałam się.

Każdy kto chciałby w efektowny sposób ozdobić tort (czy każde inne ciasto lub deser) i miał chociaż raz w życiu doczynienia z plasteliną/modeliną/masą solną/ czy nawet mokrym piaskiem w piaskownicy może jak najbardziej użyć tej "czekoladowej plasteliny" do ozdoby.

!! Taka uwaga zanim przejdę do przepisu - czekoladę plastyczną trzeba wyczuć. Szybko można ją rozgrzać w dłoniach i to do takiego stopnia, że nie będzie chciała z nami współpracować. Będzie się rozmaślać, przyklejać, ciągnąć i będzie trzeba ją na chwilkę zostawić do ostudzenia. Równie łatwo jednak spowodować, że nam oziębnie i będzie się kruszyć i rwać i nie będzie elastyczna.
Jedyna metoda to chwilę z nią popracować i metodą prób i błędów sprawdzić jej tolerancję na temperaturę naszych dłoni.


Składniki:
  • 2 tabliczki gorzkiej czekolady
  • 1,5-2 łyżki miodu płynnego
  • kilka kartek papieru (takiego zwykłego jak do drukowania!)
  • miseczka+rondelek+trochę wody 
Czekoladę dzielimy na drobno i wkładamy do miseczki/rondelka. W osobnym garnku zagotowujemy wodę i wyłączamy palnik. Do tej zagotowanej wody wkładamy pojemnik z porozdzielaną czekoladą i rozpuszczamy mieszając co jakiś czas. (Będzie to trwało dłużej niż w przypadku cały czas gotującej się wody i rozpuszczania czekolady we wrzątku. Robimy tak ze względu na to aby czekolada się nie zważyła i nie była tak bardzo gorąca.)
Gdy cała czekolada się rozpuści dodajemy miód i dokładnie mieszamy do połączenia się czekolady i miodu. 
Kartki papieru układamy w kilka warstw i najlepiej aby zajmowały jak największą powierzchnię się da. Na te kartki wylewamy naszą czekoladę z miodem i rozprowadzamy po całej powierzchni.

Kartki papieru wchłoną tłuszcz z naszej masy, który powoduje twardnienie czekolady. 

Musimy odczekać około 5-6 h (najlepiej całą noc. Pamiętajmy, żeby było kilka warstw papieru gdyż przez całą noc całkiem sporo tłuszczu się wchłonie).

Po tym czasie zdejmujemy czekoladę z papieru (będzie ona na razie się rwać) i zagniatamy dłońmi na blacie. Będzie się stawać coraz bardziej miękka.

Tak oto powstała nasza "czekoladowa plastelina" :) Teraz już nie pozostaje nic innego jak robić ozdoby! :)




A oto różyczki z czekolady plastycznej na torcie:



piątek, 24 kwietnia 2015

Biszkopt czekoladowy bez proszku do pieczenia (2 blaty)



Torty, torciki, te duże, i te małe... wszystkie zazwyczaj potrzebują jakiejś bazy, jakiegoś ciasta, z którego powstaną.
A co to za tort bez biszkoptowego, mięciutkiego ciasta, dobrze nasączonego, puszystego i delikatnego? (Oczywiście torty nie na bazie biszkoptów też są super ale jednak tradycyjny tort to tort na biszkopcie :)

Wiele osób boi się robić biszkopty bo opadają, nie wyrastają, robią się balony powietrza, pękają i różne inne rzeczy się dzieją.
Chciałabym wam jednak pokazać przepis, który jest bardzo prosty i zawsze wychodzi.

Może tutaj wielu osobom otworzą się oczy ze zdziwienia, że "jak to? Biszkopt bez proszku do pieczenia?! On nie wyrośnie!". Otóż BŁĄD! Prawdziwy biszkopt nie zawiera w sobie ani grama proszku do pieczenia, a jest idealnie wyrośnięty, niepopękany i do tego mięciutki i puszysty.
Tak naprawdę proszek nas wspomaga gdy składniki źle są skomponowane i ma za zadanie w sztuczny sposób "postawić tort do pionu". Jest niezdrowy i nie ukrywajmy - to jest chemia, którą faszerujemy siebie i bliskich zupełnie niepotrzebnie.
Ten przepis na biszkopt jest naprawdę wspaniały i korzystam z niego od dawna, zrobiłam już nie jeden tort z biszkoptem z tego przepisu.

Biszkopt ten jest mocno czekoladowy, a po upieczeniu starcza na dwa blaty od tortu. Przepis na wersję 3-blatową pojawi się mam nadzieję wkrótce :)

Składniki (26 cm):

  • 6 jajek (oddzielnie białka i żółtka)
  • 1/2 szklanki kakao
  • 1/2 szklanki mąki
  • 3/4 szklanki cukru
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • mała szczypta soli
Białka ubijamy na najwyższych obrotach ze szczyptą soli do uzyskania sztywnej piany, która po odwróceniu dnem do góry nie wypada. Wstawiamy ją go lodówki. 
Żółtka miksujemy z cukrem i sokiem z cytryny również na najwyższych obrotach. Masa, która nam powstanie powinna mieć około 2-3 razy większą objętość niż na początku. Zajmuje to kilka dobrych minut jednak lepiej dłużej niż krócej. Ważne żeby była bardzo puszysta.
Do masy żółtkowej przesiewamy mąkę i kakao. Miksujemy aż wszystko się ze sobą połączy. Ciasto będzie bardzo zbite na tę chwilę, jednak niczym się nie przejmujemy tylko odkładamy robota i przygotowujemy najlepiej drewnianą łyżkę lub pałkę aby wmieszać ubite wcześniej białka. 
Białka dodajemy partiami i delikatnie, a zarazem szybko łączymy z masą. 
Gdy wszystkie składniki będą połączone to przekładamy do formy wyłożonej na dnie papierem do pieczenia.
Pieczemy w 180 stopniach przez 45 min. Po tym czasie sprawdzamy drewnianym patyczkiem i jeśli jest suchy to wyjmujemy (jeśli nie to jeszcze zostawiamy na kilka minut).

Biszkopt wyjmujemy od razu i rzucamy nim o podłogę/blat kilkukrotnie z wysokości około 30-40 cm. Biszkopt nam nie opadnie dzięki temu, szybciej wystygnie i nie spiecze się stojąc w piekarniku (co dzieje się w przypadku, gdy zostawia się ciasta w piekarniku aby "doszły do siebie").

Biszkopt gotowy :)
Po ostygnięciu dopiero odkrawamy brzegi i wyjmujemy z tortownicy. 

Bardzo prosty, bardzo szybki i bardzo smaczny :) Do tego bez proszku do pieczenia i zawsze wychodzi!
Czego chcieć więcej? ;)





czwartek, 23 kwietnia 2015

Kokosowe nuggetsy (z dipem ananasowym)



Kto nie lubi nuggetsów? Myślę, że większość osób lubi :)
A co jeśli chodzi o takie domowe? (nie te z McDonalda) To pewnie jeszcze większe grono miłośników się pojawia :)

Chciałabym wam zaproponować trochę inne nuggetsy niż te normalnie znane... czyli nuggetsy w kokosowej panierce :)

Są naprawdę pyszne, proste i szybciutkie do zrobienia. Do tego bardzo kokosowe zatem będą smakowały każdemu miłośnikowi kokosa :)

Pod przepisem podam również propozycję dipu do nuggetsów. Dip ananasowo-kokosowy bardzo szybciutki do przygotowania i świetnie komponuje się z nuggetsami.

Składniki na nuggetsy:

  • 0,5 kg schabu lub piersi z kurczaka (bardziej soczyste wychodzą z piersi)
  • wiórki kokosowe (ciężko mi powiedzieć ile gdyż to zależy od ilości kawałków i grubości panierki)
  • 2 jajka + ew. odrobina mleka
  • mąka pszenna
  • Olej do smażenia
Piersi z kurczaka (lub schab) myjemy i kroimy na takie kawałki jakie chcemy potem uzyskać po usmażeniu nuggetsów (zatem nie za duże, nie za małe). Najpierw obtaczamy lekko w mące, następnie maczamy w jajku i dokładnie obtaczamy w wiórkach kokosowych. 
Olej rozgrzewamy na patelni i wkładamy nasze przygotowane nuggetsy. Smażymy chwilę z każdej strony do zarumienienia się panierki. 
Zdejmujemy z patelni i odkładamy na ręcznik papierowy do odsączenia się nadmiaru tłuszczu. W tym czasie wkładamy kolejną porcję nuggetsów na patelnie. 
(UWAGA! Każdą kolejną serię smażymy na nowym oleju. Poprzedni olej wylewamy z patelni i usuwamy pozostałe na patelni wiórki kokosowe. Jeśli tego nie zrobimy wiórki, które zostały w oleju z poprzedniego smażenia spalą się, olej zacznie śmierdzieć spalenizną, a co za tym idzie kolejne smażone porcje nuggetów również przesiąkną fatalnym smakiem i zapachem. I pamiętajmy, żeby oleju nie wylewać do zlewu czy ubikacji! Gorący olej w zetknięciu z wodą zacznie strzelać i możemy się poparzyć i zrobić niezły bałagan. Polecam zlewać to do szklanej miseczki, a dopiero po przestygnięciu pozbyć się tego wylewając do np. toalety)
Na koniec wszystkie razem wkładamy na rozgrzaną patelnie (na chwilę) tak aby się podgrzały (te z pierwszego smażenia niestety zdążą ostygnąć, dlatego trzeba je znowu podsmażyć) i przykrywamy pokrywką.

Nuggetsy gotowe! :)



A co do nich?
Ja polecam dip ananasowo-kokosowy lub ananasowy (to po prostu wersja bez wiórków kokosowych)

Składniki na dip:
  • puszka ananasa 
  • 2-3 łyżki wiórków kokosowych (jeśli chcemy sam dip kokosowy to nie dodajemy ich)
Ananasa odsączamy (soku nie wylewamy!!). Kroimi go na kawałki i blendujemy dokładnie. Dodajemy 3 łyżki syropu, który został po odsączeniu, oraz wiórki kokosowe (chyba że robimy wersję tylko ananasową to pomijamy wiórki) i dokładnie mieszamy.

Dip gotowy :)


Podsumowując... danie bardzo proste, stosunkowo szybkie, ale zdecydowanie ożywia i odświeża tradycyjnego kurczaka czy schaby podawane w zwykłej panierce.
Kokos jest dużo zdrowszy, ciekawszy i z pewnością zachwyci nie jedną osobę :)
Serdecznie polecam! :)


wtorek, 14 kwietnia 2015

Sałatka dla nielubiących selera naciowego



Seler... warzywo, którego nienawidziłam od zawsze praktycznie.
Kiedyś istniał w mojej świadomości tylko zwykły seler i usłyszawszy o selerze naciowym od razu myślałam, że seler to seler - ten naciowy na pewno też jest paskudny.

Chyba nie muszę mówić jak bardzo się myliłam? :)

Pierwszy raz spróbowałam selera naciowego właśnie w tej sałatce i (ku mojemu zdziwieniu) nie czułam ani grama typowego selerowego smaku.
Wszystkie składniki z tej sałatki niesamowicie się komponują i wspólnie potrafią rozkochać w sobie niejedną osobę. :)

Czemu akurat taka nazwa - "dla nielubiących selera naciowego" ?
Dzięki tej sałatce już kilka osób  polubiło selera naciowego i założę się, że tych osób będzie przybywać. Wszystkie osoby, które selera naciowego nie lubiły przekonały się do niego więc z czystym sumieniem mogę przyznać, że tak, ta sałatka ma coś w sobie magicznego i potrafi oczarować każdego!

Oprócz smakowych właściwości jest bardzo prosta w przygotowaniu, nie wymaga wielu składników i robi się ją w kilka minut.
Świetnie łączy w sobie smak słodkiej żurawiny i cierpki smak selera i papryki.
Na prawdę polecam :)

Składniki na sporą miskę:

  • 3-4 łodygi selera naciowego
  • 2 wędzone udka z kurczaka (można użyć usmażonej w ulubionych przyprawach piersi z kurczaka)
  • puszka czerwonej fasoli (odsączonej i opłukanej na sitku)
  • 1 czerwona papryka
  • 2 garście suszonej żurawiny
  • 2 łyżki majonezu
  • pieprz (dość sporo) (ewentualnie sól jeśli ktoś lubi bardzo słone)
Fasolę odcedzamy na sitku i płuczemy pod bieżącą wodą. 
Jeśli chcemy zamiast kurczaka wędzonego dodać piersi z kurczaka, to najpierw je nacieramy dokładnie ulubionymi przyprawami, kroimy na bardzo drobno i smażymy (można pokroić również po usmażeniu, a nie przed). Jeśli używamy udek z kurczaka to również kroimy w kostkę.
Selera i paprykę myjemy. Od łodyg selera odcinamy liście jeśli są i dolną część, a paprykę wydrążamy w środku. Kroimy na drobne kawałki. 

Wszystkie składniki (łącznie z żurawiną i majonezem) dokładnie mieszamy w dużej misce. Doprawiamy pieprzem do smaku (i jeśli ktoś lubi sól, to również solą).

Sałatka gotowa :)
Lepsza jest po kilku godzinach spędzonych w lodówce, jak wszystkie składniki się dobrze połączą. 
Przechowujemy ją również w lodówce.

Proste, smaczne i szybke. Czego chcieć więcej? :)

Naprawdę serdecznie polecam bo warto wypróbować nowy smak i przekonać się do selera naciowego! Wbrew pozorom nie jest taki straszny ;)




sobota, 11 kwietnia 2015

Ścięte jajko w Lemon Curd - co zrobić?




Kto robił kiedyś lemon curd, ten wie jak trudna to może być sztuka i jak bardzo trzeba uważać aby nie stworzyć cytrynowej jajecznicy.
Jednak żeby nie było tak kolorowo to mi ostatnio niestety zdarzyło się doprowadzić do ścięcia białka. Jak to się mówi : Potrzeba matką wynalazków - dzięki temu sama odkryłam i przetestowałam bardzo prosty sposób na uratowanie takiego sosu cytrynowego.

Nie chcę twierdzić, że jest to jakieś ogromne odkrycie bo pewnie większości znana i bardzo, bardzo trywialna metoda, jednak spotkałam się już z opiniami, że przy ściętym sosie lemon curd należy go zblendować, albo rozcieńczać różnymi płynami (szczytem było dodawanie octu... nawet nie będę tego komentować).

Lemon Curd jak wiadomo jest sosem/kremem cytrynowym na bazie jajek i masła i oczywiście cytryny. Jest on gotowany przez kilkanaście minut, stopniowo dodawane jest bardzo zimne masło itd.

Cała sztuka polega na tym aby nie dopuścić do ścięcia się jajek. Trzeba utrzymywać mniej więcej tą samą temperaturę, kontrolować ją i przede wszystkim błyskawicznie reagować.


No dobrze... a co jeśli już z jakiś przyczyn nam się to jajko ścięło?

 Zdejmujemy z ognia, (jeśli nam jeszcze zostały jakieś kawałki masła do rozpuszczenia to je rozpuszczamy) i mieszamy dokładnie.

Bierzemy sitko (drobne oczka), miskę/rondel/garnek i po prostu PRZECEDZAMY przez sitko i dokładnie odciskamy.
Jajka z sitka wyrzucamy i jeśli nadal sos nie jest jednolity możemy jeszcze raz przecedzić.

Proste?
Proste :)

Jeśli ktoś szuka dobrego przepisu na Lemon Curd to poniżej zamieszczam dwa przepisy na niego:

LEMON CURD Z SAMYCH ŻÓŁTEK

LEMON CURD Z CAŁYCH JAJEK

Lemon curd z całych jajek



Pojawił się wcześniej przepis na lemon curd z samych żółtek (przepis >>tutaj<< ).
Tym razem chciałabym wam przedstawić przepis również na lemon curd ale tym razem ... z całych jajek!

Ten przepis moim zdaniem jest dużo lepszy, chociaż nieco trudniejszy w przygotowaniu co prawda niż Lemon Curd z samych żółtek, ale smakowo i w konsystencji mi dużo bardziej odpowiada (myślę, że i wam się spodoba) :)

Składniki:
  • 3 cytryny (skórka i sok)
  • 3 jajka
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła (lub margaryny) BARDZO ZIMNE!
Cytryny należy sparzyć i wyszorować, a następnie zetrzeć skórkę i wycisnąć sok. Umieszczamy to w rondelku i do tego wbijamy jajka i dosypujemy cukier. Wszystko mieszamy i wstawiamy na najmniejszy palnik.
Masło kroimy w drobne kawałki (BARDZO WAŻNE ABY BYŁO BARDZO ZIMNE!) i stopniowo, po kawałeczku dodajemy do podgrzewanego sosu. Dopiero jak jeden kawałek się rozpuści dodajemy następny.
Cały czas mieszamy. I nie doprowadzamy pod żadnym pozorem do wrzenia!
Wkładając ostatni kawałek masła zdejmujemy rondelek z palnika, czekamy aż się rozpuści i bardzo dokładnie mieszamy.
Cały proces powinien zająć około 10 min.
Odstawiamy do przestygnięcia, a następnie wkładamy do lodówki.

Lemon Curd już jest gotowy. :)
Sos trzymamy w lodówce (i wszystkie potrawy z jego użyciem również)

Częstym błędem popełnianym przy przygotowywaniu Lemon Curd jest zbyt wysoka temperatura.
Czemu ona gra kluczową rolę?
Musimy pamiętać, że przygotowujemy ten sos z jajek zatem zbyt wysoka temperatura prowadzi do stworzenia... cytrynowej jajecznicy! Aby tego uniknąć dodaje się stopniowo bardzo zimne masło, aby temperatura była utrzymywana mniej więcej na jednym poziomie i aby sos się nie zagotował.

Jeśli jednak zdarzy nam się ścięcie jajka to odsyłam do >>tego<< posta, w którym opisałam jak w bardzo łatwy sposób uratować nasz Lemon Curd.

Mam nadzieję, że przepis tak jak i mi, tak i wam trafi w gusta :)





poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Mazurek cytrynowy



Przed wojną mazurki były podstawowym wypiekiem wielkanocnym. Były kruche i zarazem lekkie.
Podczas komuny tradycja pieczenia mazurków zaczęła zanikać, gdyż podobno były obrzydliwe. Nic dziwnego zatem, że ludzie przestawali je piec i kupować.

Prawda jest taka, że zrobienie mazurka nie wymaga dużo - poza pomysłem.
Pole do popisu jest ogromne! Można wypełnić kajmakiem, czekoladą, powidłami, dżemami, kremami, mogą być owocowe, kokosowe, karmelowe, z bakaliami i z wieloma innymi rzeczami.

W tym przepisie chciałabym zaprosić do przygotowania mazurka cytrynowego z sosem lemon curd oraz gotowanymi cytrynami z syropu. Brzmi pracochłonnie? Nic bardziej mylnego. Mazurek prosty, stosunkowo szybki i tani w przygotowaniu.

... I co najważniejsze - jest obłędny! Słodki, kwaśny, kremowy, orzeźwiający... no po prostu dla mnie bajeczny! Nic więcej nie będę opisywać... po prosu zachęcam do spróbowania :)

Składniki na kruche ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 50 g cukru
  • 1 jajko
  • 150 g zimnej margaryny lub masła
Wszystkie składniki dokładnie i szybko zagnieść. Jak ciasto będzie już jednolite uformować kulkę i schować do lodówki na około 30 min.
Po tym czasie wyjąć, oderwać od kulki część ciasta, którą przeznaczymy na ramkę mazurka, a resztę (tą większą część) rozwałkować (lub rękoma rozkładać i ugniatać na formie) i ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Można uformować kształt jajka, króliczka, czy tradycyjnie prostokąta - zależy od naszej inwencji twórczej.
Pozostałą część ciasta, którą wcześnie oddzieliliśmy na blacie formujemy w wałek, który potem przyklejamy do brzegów mazurka. Możemy zrobić różne wzorki na nim (kreseczki, krateczkę, dziurki etc).
Ciasto nakłuwamy widelcem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego na 160 stopni i pieczemy przez około 30-35 min.
Po upieczeniu studzimy i przystępujemy do ozdabiania.


Wypełnienie mazurka:
  • Lemon curd z całych jajek (przepis >>tutaj<<)
  • 3 cytryny pokrojone w plastry
  • 1 szklanka wody
  • 1 szklanka cukru

Gdy mazurek ostygnie wykładamy na niego wcześniej przygotowany i zimny lemon curd z podanego wyżej przepisu.

Do rondelka wlewamy wodę, dodajemy cukru i gotujemy. Jak cukier się rozpuści to dodajemy cytryny pokrojone w plastry i gotujemy na małym ogniu 30 min. (Cytryny muszą być zanurzone w syropie. Jeśli jest go za mało to należy dodać i wody i cukru w stosunku 1:1)
Po tym czasie wyjmujemy plastry na ręcznik papierowy i studzimy.
Jak wystygną przekładamy na mazurka z kremem i rozkładamy na całej powierzchni mazurka.

Tak przygotowany mazurek jest już gotowy do jedzenia. :)

Przechowujemy w lodówce. (Nie wiem ile maksymalnie... szkoda było mi sprawdzać ;)

Wg mnie mazurek jest obłędny. Tak naprawdę można by go jeść i jeść i jeść... Serdecznie polecam!



niedziela, 5 kwietnia 2015

Ciasto "Mech"



Wiosna już przyszła i w teorii i w praktyce, więc i na stole nie mogło zabraknąć wiosennych wypieków.
Zapragnęłam czegoś zielonego, wesołego i nietuzinkowego. Od dawna chodziło za mną ciasto "mech" i nadarzyła się okazja aby je ponownie przygotować :)

Bardzo serdecznie wam ten przepis polecam. Ciasto jest mięciutkie, delikatne, mokre i puszyste, a zarazem proste w przygotowaniu i na pewno zaskoczy gości swoją oryginalnością.

Dużym plusem jak dla mnie jest też to, że nie ma w sobie sztucznych barwników, za to piękny zielony kolor jest uzyskany naturalnie :)
Polecam do dekoracji truskawki bo naprawdę dobrze smakowo się tu komponują, jednak inne owoce też będą tu dobrze smakować (maliny, poziomki etc)

Ja piekę to ciasto w formie torciku przełożonego bitą śmietaną, jednak jeśli chcecie można upiec w blaszce prostokątnej lub każdej innej (oczywiście należy pamiętać, żeby zrobić więcej lub mniej ciasta w zależności od blachy i zachować odpowiednie proporcje)



Składniki na ciasto:
  •  300-400 g szpinaku (Ja przygotowuję zazwyczaj z mrożonego. Należy go rozmrozić i odcisnąć z nadmiaru wody. Jednak nie warto odciskać całą wodę. Ważne żeby nie był mokrą papką, ale aby nie był też suchymi trocinami po odciśnięciu. Część wody zatem zachowajmy.
    Jeśli chcemy przygotować ze świeżego szpinaku to wystarczy go umyć i zblendować dokładnie. Nie trzeba odciskać już z wody)
  • 3 jajka
  • 3/4 szklanki cukru
  • 1 szklanka oleju (polecam rzepakowy gdyż nadaje lekki orzechowy smak, ale bardzo często używam mieszanki oliwy, oleju rzepakowego, słonecznikowego i lnianego, który można kupić w niektórych sklepach lub zrobić samemu)
  • 1,5 - 2 szklanki mąki tortowej (lub w ostateczności pszennej) (ilość zależy od tego ile wody ze szpinaku macie. Zacznijcie od 1,5 szklanki jednak jeśli wody zostało więcej to dodajcie jeszcze trochę. Nie więcej jednak niż 2 bo ciasto będzie za ciężkie)
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • starta skórka z 1 cytryny 
 Ubijamy całe jajka i cukier na puszystą masę. Zajmuje to kilka minut. Masa powinna kilkukrotnie powiększyć swoją objętość.
Cały czas ubijając wlewamy cienką strużką olej. Następnie dodajemy szpinak, skórkę i sok z cytryny.
Na końcu wsypujemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia (tak jak wspomniałam - zacznijmy od 1,5 szklanki mąki. Jeśli ciasto będzie bardzo rzadkie dosypmy jeszcze 0,5). Wszystko miksujemy krótko do uzyskania jednolitej masy.

Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, i wylewamy ciasto.

Pieczemy w 160 stopniach przez około 40 min. (Ostatnio musiałam piec 30 minut dlatego pod koniec pieczenia warto czuwać nad ciastem i sprawdzać patyczkiem czy jest już upieczone)
Gdy się upiecze zostawiamy je przez chwilę, a następnie uchylamy drzwiczki żeby się studziło.

Dodatkowo:
  • 500-600 ml śmietanki 30% lub 36%
  • 3-4 łyżki cukru pudru 
  • truskawki do ozdoby (lub inne owoce)
  • OPCJONALNIE kilka łyżek wody z sokiem z cytryny do nasączenia blatów
Śmietankę ubijamy na najwyższych obrotach stopniowo dosypując cukier puder.


Ciasto upiecze się z górką, którą odkrawamy (tak aby góra ciasta stała się w miarę równa). Odkrojoną 'górkę' wkładamy do miski i kruszymy na bardzo drobno.
Ciasto przekrawamy na dwa blaty. Jeśli jest ono w środku suche to nasączamy blat sokiem z cytryny. Osobiście uważam, że jest ono wystarczająco mokre i bardzo rzadko zdarza mi się to robić.
Na dolny blat wykładamy połowę ubitej śmietanki, na to kładziemy górny blat (górny blat to ten, z którego odkrawaliśmy górkę). Kolejną porcję bitej śmietany (nie całość!) wykładamy na miejsce po odkrojonej górce, a na to wysypujemy pokruszone w misce kawałki ciasta.
Tak przygotowany mech ozdabiamy resztą bitej śmietany i pokrojonymi, umytymi truskawkami (lub innymi owocami)

Ciasto jest już gotowe do jedzenia. :)
Trzymamy je w chłodnym miejscu.

Naprawdę bardzo lubię ten przepis bo jest niesamowicie wiosenny, smaczny i niecodzienny :)
Na dodatek nie wymaga też dużego nakładu finansowego, wielu godzin spędzonych w kuchni czy też nie wiadomo jakich umiejętności.

Bardzo, bardzo polecam!
Smacznego :)