piątek, 26 grudnia 2014

Domowy likier kawowy


Jeśli ktoś jest fanem delikatnych, słodkich alkoholi, a na dodatek lubi smak kawy to ten likier na pewno będzie smakował :)

Powinnam teraz napisać kilka słów o nim jednak mam kompletny mętlik, ponieważ tak naprawdę każde pozytywne określenie jakie mi przychodzi do głowy pasuje do niego. Jest i słodki i jednocześnie nie za słodki, delikatnie kawowy, jednak na tyle wyrazisty, że czuć że to likier kawowy, a nie jakiś inny no i jak to likier (a w sumie jak każdy alkohol) - jest rozgrzewający.

Mogłabym o nim pisać same superlatywy ponieważ nie potrafię znaleźć żadnej jego cechy, która mi by nie odpowiadała.

Gorąco wam go polecam bo nie dość, że jest pyszny, to jeszcze bardzo prosty! :)

Składniki:
  • 0,5 l mleczka skondensowanego
  • 1/3 szklanki cukru
  • 5 łyżeczek kawy rozpuszczalnej
  • 50 ml wrzącej wody
  • 0,5 l czystej wódki
Kawę rozpuszczamy we wrzącej wodzie i słodzimy. Mleczko skondensowane podgrzewamy tylko do momentu aż się zacznie gotować. Gdy zawrze dolewamy rozpuszczoną kawę z cukrem, wszystko mieszamy aby się dobrze połączyło i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Jak już nasza mieszanka jest zimna dolewamy wódę. Dokładnie mieszamy.
Tak naprawdę likier jest już gotowy, jednak warto spróbować czy odpowiada nam smakowo. Jeśli jest za mocny to można dolać trochę zimnej, przegotowanej wody (u mnie była to 1/2 szklanki), jeśli jest za słaby to jedynym wyjściem jest dolać jeszcze trochę alkoholu. Jeżeli będzie zbyt mało słodki lub zbyt mało kawowy to rozpuszczamy w odrobinie wody cukier (dobrze jest podgrzewać to na lekkim ogniu - wtedy więcej nam się rozpuści) lub kawę.



Likier można pić od razu, jednak smaczniejszy jest po kilkugodzinnym "leżakowaniu" :)

Prawda, że przepis prosty?
Na dodatek można go swobodnie i w bardzo szybki sposób dostosowywać do własnych potrzeb :)

Gorąco polecam :)



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ciasto kajmakowe



Jest to chyba najprostsze i najszybsze ciasto jakie można przygotować w dosłownie chwilę.
 Nie jestem pewna czy aby na pewno można to nazwać ciastem - raczej deserem.
Zostawmy jednak sprawę co to jest... zajmijmy się tym jakie jest!

Jest kremowe, delikatne, słodziutkie i mnie nigdy nie nudzi. Potrafię zjadać kawałek za kawałkiem i co najgorsze... nadal mam ochotę na więcej!

Zdecydowanie każdy chociaż raz powinien tego przysmaku spróbować.
Jestem na 99,999999... % pewna, że jak ktoś go spróbuje to na jednym kawałku się nie skończy.

Dodatkowym atutem tego ciasta jest jego niesamowita prostota. Tak jak już pisałam robi się je w dosłownie 10 min - wystarczy tylko mieć składniki. Musi ono oczywiście swoje odleżeć w lodówce i zmięknąć (jednak i na to jest sposób. Jeśli spodziewacie się zaraz gości i chcecie je koniecznie zrobić to zamoczcie herbatniki w mleku - szybciej zmiękną)

Składniki:
  • 0,9 - 1 kg herbatników (ja kupuję 2 duże opakowania herbatników z lidla)
  • puszka masy kajmakowej
  • 2 budynie waniliowe (każdy na 0,5 l mleka)
  • 3 szklanki mleka
  • kostka miękkiego masła (takiego w temperaturze pokojowe)
  • 400 ml śmietanki kremówki
  • Odrobinę kakao do posypania wierzchu
Przygotowanie kremu:

 2,5 szklanki mleka wlewamy do garnka (najlepiej takiego, w którym potem będziemy mogli miksować budyń na krem) i zagotowujemy. W połowie szklanki rozpuszczamy obydwa budynie. Gdy mleko już się gotuje wlewamy powoli płyn z rozpuszczonymi budyniami i mieszamy do zgęstnienia.
Taką masę wystawiamy najlepiej na balkon (gdy jest zima) albo po prostu odstawiamy do ostygnięcia gdzieś w chłodne miejsce.

Jak budyń całkowicie ostygnie rozmiksowujemy go na puszystą masę i dodajemy masło. Całość dalej miksujemy do uzyskania puszystego, miękkiego kremu.

Przekładanie ciasta:

Najpierw wykładamy warstwę herbatników.
Na to połowę przygotowanego kremu budyniowego.
Ponownie herbatniki.
Teraz całą masę kajmakową.
Herbatniki.
Pozostałą część kremu budyniowego.
Ostatnia już warstwa herbatników.
Na samą górę wykładamy ubitą śmietankę kremówkę (ja polecam to zrobić bez cukru pudru ponieważ ciasto jest wystarczająco słodkie), którą posypujemy kakaem.

Ciasto jest już prawie gotowe.
Teraz wystarczy wstawić je na kilka godzin (najlepiej na całą noc) do lodówki żeby się przemacerowało.

Proste i pyszne.
Gorąco polecam!




niedziela, 21 grudnia 2014

Tort Sachera (Sachertorte)



Kto był w Wiedniu ten zna, a kto nie był - koniecznie musi spróbować :)
Tort Sachera jest czołowym przysmakiem (razem z Torcikiem Mozarta), którego należy skosztować będąc w stolicy w Austrii.
Jego historia jest dość ciekawa, bowiem w XIX wieku na dworze księcia Metternicha, pod nieobecność szefa kuchni młody czeladnik (zaledwie 16-o letni) podjął się zadania stworzenia nowego deseru dla bardzo wymagającego księcia i jego gości. Tort, który przygotował Franz Sacher tak się spodobał, że stał się głównym przysmakiem Metternicha.
Syn Franza - Eduard Sacher - wybudował hotel "Sacher", w którym podaje się po dziś dzień wynalazek Franza Sachera.

Tak naprawdę, nie do końca jest znana receptura tego Tortu, ponieważ oryginalny przepis jest bardzo dobrze chroniony przez właścicieli hotelu. Przepisu można się jedynie domyślać z corocznej listy podawanej przez hotel z wszystkimi zużytymi w danej ilości produktami.

Tort jest bardzo delikatny, bardzo czekoladowy i wbrew pozorom nie jest trudny. Jest świetny na poczęstunek w zbliżający się okres świąteczny i noworoczny.
Jego ''świetność'' polega na prostocie, a zarazem na tym, że nie jest mdły i z każdym kolejnym kawałkiem chce się go więcej i więcej i więcej...

Składniki:

CIASTO CZEKOLADOWE:
  • 2 tabliczki gorzkiej czekolady
  • 1 kostka miękkiego masła
  • niecała szklanka cukru (trochę więcej niż 3/4 )
  • 1,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego
  • 7 jajek
  • 3/4 szklanki mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 140 g migdałów
  • szczypta soli 
 Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej i odstawiamy do ostygnięcia.
Miękkie masło (w temperaturze pokojowej) ucieramy na puszystą masę i dodajemy stopniowo cukier. Dokładnie miksujemy jakiś czas, aż cukier zacznie się rozpuszczać.
Następnie wlewamy do tego ostudzoną czekoladę i miksujemy do połączenia się składników.

Teraz musimy oddzielić białka od żółtek. Robimy to tak, że białka wbijamy w suchy, czysty garnek lub miskę, w której będziemy potem ubijać z nich pianę, natomiast żółtka dodajemy PO JEDNYM do masy czekoladowej i za każdym razem wmiksowujemy w ciasto. Gdy wszystkie żółtka są już wbite to dodajemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia oraz posiekane na drobno migdały (ja je zblendowałam). Wszstko miksujemy na jednolitą masę.

Pianę z białek ubijamy na najwyższych obrotach ze szczyptą soli na sztywną pianę (tak, że po odwróceniu garnka nam nie wypadnie).

Tak ubitą pianę musimy wmieszać w ciasto. Dodajemy ją stopniowo do masy czekoladowej i szybko ale delikatnie mieszamy. Najlepiej to robić drewnianą pałką lub łyżką.

Takie ciasto wylewamy do tortownicy na dole wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 45-50 min. Zbliżając się do końca czasu należy sprawdzać patyczkiem drewnianym czy ciasto w środku jest jeszcze mokre, czy już nie. Jak jest to musimy czas jeszcze o kilka minut wydłużać, jak już jest suche to można wyjąć.
Wyjmujemy od razu i odstawiamy do ostygnięcia.

POLEWA CZEKOLADOWA:
  • 200 ml śmietanki kremówki
  • 200 g gorzkiej czekolady
  • 1,5 łyżeczki żelatyny 
  • 50 g masła 
Żelatynę namaczamy w łyżce zimnej, przegotowanej wody i odstawiamy do napęcznienia.
Śmietankę wlewamy do rondelka i zagotowujemy.
Czekoladę drobno siekamy.
Gdy śmietanka się zagotuje zdejmujemy ją z ognia i dodajemy czekoladę. Mieszamy aż się całkiem rozpuści. Następnie dodajemy żelatynę i również mieszamy do całkowitego rozpuszczenia.
Odstawiamy na dosłownie 5 min i po tym czasie dodajemy drobno pokrojone masło. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia.

Miskę z polewą wstawiamy do zimnej wody albo ( jeśli nie ma ostrych mrozów, jednak jest zimno) wystawiamy za okno lub na balkon i co jakiś czas mieszamy. Musimy uważać żeby nie zamarzła.

DODATKOWO:
  • 400 g dżemu morelowego (ja użyłam teraz brzoskwiniowego i też jest pycha :)
  • Można jakieś czekoladowe ozdoby z białej lub gorzkiej czekolady, aby ładnie ozdobić (pamiętajmy jednak, że ten tort jest bardzo elegancki i wykwintny, jego wspaniałość polega na minimalizmie więc to jest opcjonalne. Jeśli się zdecydujemy na ozdabianie to róbmy to z wdziękiem ;)
Słoiczek (albo słoiczki) z dżemem podgrzewamy z kąpieli wodnej aby dżem się zrobił płynny (robimy tak ponieważ nie trzeba wtedy nasączać dodatkowo ciasta. Płynny dżem będzie wystarczający do tego celu)
Tort przekrawamy na dwa blaty (ja odwróciłam go do góry nogami, ponieważ góra była lekko wypukła, a warto aby jednak był płaski).
Trochę ponad 3/4 dżemu wykładamy na dolny blat i dokładnie rozsmarowujemy. Przykrywamy to drugim blatem i na górę wykładamy resztę dżemu. Rozprowadzamy po całej górnej powierzchni.

Teraz musimy polać ciasto polewą.

Najlepiej wziąć tackę, która jest większa niż nasze ciasto, na niej położyć do góry dnem miskę, garnek lub rondelek (nie za wysokie) jednak muszą być delikatnie mniejsze niż ciasto. Na to dopiero kładziemy ciasto. Chodzi w tym o to, że podczas oblewania ciasta polewą, będzie ona nam spływać na tackę i będzie nam wygodniej to ciasto z każdej strony posmarować czekoladą. Ważna aby miska była odrobinę mniejsza od ciasta, ponieważ wtedy boki ciasta nam nie będą opadać w dół, a jednak miska nie będzie się brudzić od polewy. (pamiętajmy aby podstawić ją do góry dnem ponieważ w innym wypadku ciasto nam się zapadnie w środek miski czy garnka).

Tak oblane ciasto zostawiamy na jakieś 30 min aż polewa trochę zastygnie. Ona nigdy nie będzie do końca twarda. Będzie bardzo delikatna i miękka, dlatego nie wstawiajmy go z powrotem do blachy tylko połóżmy na paterze lub jakiejś dużej tacy.

Ciasto już jest gotowe :)


Ciasto trafiło w dziesiątkę. Zniknęło szybciej niż się spodziewałam. Jest proste, nie jest bardzo wyszukane smakowo, jednak jest bardzo eleganckie, minimalistyczne, a smak migdałów i ich lekka chrupkość nadają czegoś niesamowitego :)

Moim zdaniem niesamowitą sztuką jest wymyślić coś takiego smacznego, prostego i minimalistycznego.
Bo każdy może upiec tort z przeróżnymi posypkami, dodatkami, kremami i ogromem różnych, mieszających się smaków, jednak wymyślić coś co nie mdli, nie nudzi i ogromnie smakuje gdzie tak naprawdę głównymi składnikami jest czekolada i dżem morelowy to sztuka. Ogromne chapeau bas dla Franza Sachera ode mnie :)

A wam serdecznie torcik polecam! 


wtorek, 9 grudnia 2014

Bananowe placuszki z miodem



Bananowe placuszki (a tak naprawdę pancakes'y) z miodem to świetna propozycja na słodkie, leniwe śniadanie lub deser czy podwieczorek.
Jeśli mamy nadmiar bananów w domu, które trzeba szybko zjeść bo są już bardzo bardzo dojrzałe to jest to świetna okazja aby skorzystać z tego przepisu.

Placuszki robi się szybciutko, są miękkie, pulchniutkie i bardzo sycące.
Mi z tego przepisu wyszły 3 placki wielkości talerzyka (takiego mniejszego, nie takiego tradycyjnego jak do obiadu) ale jak dla mnie to za dużo - także dla większych głodomorków porcja będzie akuratna, lub dla dwóch mniejszych :)

Zamiast miodu można podać z jogurtem, serkiem waniliowym lub z czym tylko dusza zapragnie :) Ja wybrałam akurat miód akacjowy :)

Składniki:
  • 2 banany
  • 5 łyżek mąki pszennej
  • 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki oliwy
  • 1 jajko
  • olej do smażenia
Banany blendujemy lub po prostu rozgniatamy widelcem w misce na papkę. Do tego wbijamy jajko, przesiewamy mąkę, proszek do pieczenia i oliwę. Wszystko dokładnie mieszamy aby nie było grudek mącznych. Ciasto będzie bardzo bardzo gęste - jak to ciasto na pancakesy :)

Na patelni rozgrzewamy olej i gdy jest już bardzo gorący nakładamy ciasto na patelnię (ja piekłam na małej patelni o średnicy (nie chcę tutaj skłamać) 18 cm - po prostu mniejszej niż takie tradycyjne do smażenia.)
Ciasto nie rozleje nam się jak na typowe na naleśniki - musimy je rozprowadzić drewnianą szpachelką.
Ważne żeby nie była to cienka warstwa ciasta, a mająca ok. 0,5 - 1 cm grubości.

Chwilę smażymy z jednej strony po czym przewracamy na drugą i również smażymy. Obydwie strony powinny być pięknie zezłocone i niesurowe :)

Gdy placuszki są gotowe polewamy miodem, jogurtem, serkiem czy innym owocowym sosem i patrzymy jak znikają :)

Smacznego :)


sobota, 6 grudnia 2014

Czekoladowe ciągutki


Bardzo proste i bardzo czekoladowe.
Mięciutkie, szybciutkie i lekko ciągnące. Czekoladowe ciągutki to ulubione ciasteczka mojego lubego :) Są wspaniałe w swojej prostocie i jeśli ktoś lubi miękkie ciastka albo krówki to z pewnością zasmakują :)
Są mocno czekoladowe ale nie są za słodkie - będą smakowały i miłośnikom gorzkie jak i zwykłej mlecznej czekolady.
 Zaliczam je do tego rodzaju smakołyków, które jak raz się spróbuje to chce się więcej i więcej i więcej....

Ciasteczka pochodzą z książeczki ze słodkościami dla dzieci "Kubuś Puchatek zaprasza na ciasteczka". Dostałam tą książeczkę uhuhuhuuu... nie pamiętam nawet kiedy :) można powiedzieć, że jest ona ze mną od zawsze. Więcej o niej napiszę kiedy indziej :)


Jedyna trudność, która moim zdaniem się pojawia przy ich pieczeniu to to, że trzeba dobrze trafić z czasem pieczenia. Ciastka pieczone zbyt długo będą twarde i nie będą ciągnące i lepiące (czyli nici z ciągutek), natomiast ciastka pieczone za krótko nawet po ostygnięciu będą jedną wielką papką.
Wiele razy próbowałam robić te ciastka i uważam, że czas, który podam na końcu jest optymalny.

Bardzo łatwo tu popełnić błąd ponieważ nasza masa ciasteczkowa po wyciągnięciu już z piekarnika nadal jest prawie płynna, jeśli dotkniemy jej patyczkiem to obklei go. Nie należy się tym przejmować ponieważ ciastka są dobre dopiero po ostygnięciu. Wtedy robią się troszkę twardsze - idealne już do krojenia, ale jednocześnie pozostają lepiące się (takie bardzo ciągutkowe).

Dlatego jeśli nawet zauważymy, że po upływie całego czasu pieczenia ciasto nadal jest płynne i papkowate - NIE PRZEJMUJEMY SIĘ! Wyjmujemy je z piekarnika i odstawiamy do ostygnięcia, i wtedy dopiero możemy podziwiać ich prawidłową konsystencję :)

Składniki:
  • 1 kostka miękkiego masła
  • 2 szklanki cukru (można dać jedną brązowego i jedną zwykłego)
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki esensji waniliowej
  • 1 i 2/3 szklanki mąki
  • 2/3 szklanki kakao
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • ze dwie szczypty soli
  • Gorzka czekolada (najlepiej tyle kosteczek ile chcemy mieć ciasteczek. Fajnie jest jak na każdym ciasteczku jest kawałek czekolady. Nie jest to konieczne i można robić nawet bez niej)
Masło ucieramy dokładnie z cukrem na puszystą masę. Dodajemy jajka, esencję waniliową i dalej mieszamy. Do tego przesiewamy mąkę i kakao, dodajemy też proszek do pieczenia i sól i dalej mieszamy do połączenia składników.

Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i na to wykładamy połowę masy i rozprowadzamy po całej blaszce. Drugą połowę jeśli mamy możemy wyłożyć na drugą blaszkę, lub upiec dopiero jak pierwsza partia będzie gotowa.
Ciasto jest dość zbite i klejące dlatego do rozprowadzania go polecam albo ręce zwilżone wodą albo łyżkę również zamoczoną w gorącej w wodzie.
Kawałki czekolady układamy potem w mniej więcej równych odstępach (tak żeby potem po przekrojeniu w miarę możliwości na każdym kawałku była kosteczka czekolady)

Pieczemy w 160 stopniach przez 11-12 minut. (Lepiej krócej niż dłużej!)

Po upieczeniu ciasto wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do ostygnięcia. Gdy całkiem ostygnie kroimy na kawałki... i voila ! :)



poniedziałek, 24 listopada 2014

Kremowa zupa serowa


Kilka dni temu niestety ale też stety spadł u nas pierwszy śnieg (oczywiście śnieg z deszczem i nie utrzymał się na ziemi ani sekundy.. ale jednak spadł). Niestety bo oznacza to zbliżającą się zimę, krótkie dni, grube buciory i swetry, wstawanie gdy jeszcze nawet słońce nie zamierza wyjść... generalnie cimno, zimno i w ogóle strasznie :( Nie lubię zimy! A stety... bo czas świąt, spędzania czasu w domu z rodzinką, czas ciepełka i przytulności (brakuje mi tylko w domu kominka... to by było spełnienie marzeń!)

Dzisiaj jednak nie o świętach, a o zupie serowej, którą w tamten zimny dzień postanowiłam zrobić dla rozgrzania po powrocie do domu.
Zupka jest sycąca, kremowa, prosta i szybka! - czyli taka w sam raz na jesienno zimowe dni :)

Użyłam do niej 3 (a tak naprawdę można powiedzieć, że i 4 rodzajów sera). Serdecznie polecam eksperymentować z różnymi innymi serami ale też również dodatkami i przyprawami. Zupka jest bardzo prosta wiec każdy ją zrobi i to bez żadnego problemu bo nie wymaga od nas tak naprawdę nic poza chwilą stania i mieszania jej. Nam bardzo smakowała i z pewnością zrobię taką jeszcze nie raz, ani nie dwa! :)

Składniki:
  • 2 litry wody
  • 1kg serka topionego (ja dałam serek zwykły kremowy oraz ze szczypiorkiem firmy Mlekovita (serki w takich kiełbaskach - niebieski i zielony) w proporcji 1:1 tzn. 0,5 kg jednego i 0,5kg drugiego)
  • dowolny żółty ser w kostce do starcia
  • opcjonalnie ser CHEDDAR (nie jest konieczny, jednak ja ostatnio jestem od niego "uzależniona" i dodaję praktycznie wszędzie gdzie się da. Jest bardzo wyrazisty - dużo bardziej niż inne sery - i ma bardzo fajny smak, który zupie doda intensywności. Jedynym jego minusem jest cena ponieważ niestety nie jest tani)

    PRZYPRAWY:
  • Ziele angielskie
  • Liście laurowe
  • Pieprz cayenne
  • Zwykły pieprz (najlepiej świeżo mielony)
  • Odrobina soli
  • Bazylia suszona 
Do garnka z wodą wrzucamy ziele angielskie i liście laurowe, zagotowujemy i zmniejszamy gaz. Do mniejszego garnuszka dodajemy wszystkie serki topione jakie mamy i dodajemy ze 2-3 chochle wrzącej wody. Mieszamy dokładnie aż serki się rozpuszczą i wtedy wlewamy do dużego garnka z wodą. Utworzy nam się na górze pianka prawdopodobnie jednak tym się nie przejmujemy. Dodajemy odrobinkę soli, pieprz oraz pieprz cayenne i bazylię suszoną (wszystkie przyprawy według własnego gustu). Gotujemy na małym ogniu przez około 10-15 min.
W tym czasie na tarce ścieramy żółty ser.

Zupa jest już tak naprawdę gotowa :)

Wlewamy do miseczek, wsypujemy żółty ser i jeśli używamy Cheddara to również ścieramy odrobinę jego do zupy.
Można podawać z grzankami. :)

Proste?
Proste :)
Smaczne?
A to już sami spróbujcie, w któryś chłodny dzień :) Ja polecam - zwłaszcza miłośnikom sera! :)

Smacznego ;)

środa, 19 listopada 2014

Domowa Chałka




Chałka... Mi kojarzy się z dzieciństwem, moim dziadkiem, który często jadał chałkę z mlekiem (a co za tym idzie - ja razem z nim), z czymś idealnym do dżemu, powidła, z czymś lekko słodkim ale nie za słodkim (jak różne bułki z nadzieniem w środku).
Od dawna chodził za mną pomysł zrobienia domowej chałki ale jakoś to odwlekałam i odwlekałam, aż w końcu kłopoty żołądkowe mojej mamy mnie do tego zmusiły.
Przepis, który wam prezentuję jest po prostu I D E A L N Y ! Znalazłam go na blogu pracowniawypiekow.blogspot.com delikatnie zmieniłam i voila!
Chałka jest mięciutka, delikatna, prosta w przygotowaniu i bardzo długo zachowuje świeżość - robiłam ją 5 dni temu, a do tej pory jest tak samo miękka, nie czerstwieje ani się nie psuje (!! Ważne aby po całkowitym wystudzeniu, przechowywać ją w foliówce i w całości - nie pokrojoną na kawałki jak chleb, który można kupić "żeby było szybciej i łatwiej". Chałka pokrojona na 'kromki' szybciej wysycha !!)\

Komu przede wszystkim polecana jest chałka?
Osobom mającym problemy z jamą ustną (wszelakie infekcje, afty, rany), z zębami, osobom które mają problemy z gardłem, przełykiem oraz żołądkiem (począwszy od ostrych infekcji gardła, gdzie przez ból i opuchliznę ma się problem z przełykaniem, skończywszy na wrzodach żołądka czy operacjach gardła, przełyku i żołądka), oraz dzieciom - zwłaszcza w okresie wymiany zębów mlecznych na stałe (chałka jest mięciutka, skórka również i gryzienie jej nie powoduje dolegliwości, a że jest lekko słodka - na pewno ucieszy maluchy ;)

Przepis, który poniżej prezentuję jest na 2 SPORE CHAŁKI!
Miałam obiekcje co do tego czy nie robić może z mniejszej ilości no bo zjadanie chałki przez miesiąc potem nie ma sensu. Jednak chałka tak jak pisałam sługo zachowuje świeżość, a poza tym jest tak pyszna, że znika w mgnieniu oka! :) (u mnie gdy tylko lekko przestygła zniknęła ponad połowa jednej, a wieczorem tego samego dnia już całej jednej nie było, także wierzcie mi lub nie - robi furrorę i smakuje wszystkim :)

Ten przepis można swobodnie modyfikować w zależności od potrzeb.
Jeśli ktoś chciałby zrobić chałkę bardziej 'chlebową' tzn. lepiej pasującą do wędliny, sera i innych wytrawnych rzeczy, zastępującą normalny chleb to polecam zmniejszenie ilości cukru (lub w ogóle nie dodawanie go), a zwiększenie ilości soli (można dodać również inne przyprawy).
Ja jako, że raczej mało słodzę, mało solę i ogólnie mało doprawiam - to jeśli ktoś lubi taką chałkę z prawdziwego zdarzenia (słodką, z kruszonką i ewidentnie jako raczej 'deser') to polecam dodać więcej cukru i dorobić kruszonkę - ja jej nie zrobiłam i dla mnie była okej :)

Dosyć pisaniny - Zapraszam do robienia i próbowania! :)



Składniki (na 2 duże chałki):
  • 30 g świeżych drożdży
  • 400 ml ciepłego (nie gorącego!) mleka
  • 6 łyżek cukru (osobom które wolą słodsze chałki polecam zwiększenie liczby cukru)
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 kg mąki
  • 3 jajka (lekko roztrzepane)
  • 100 g masła (roztopionego i ostudzonego!!)
Na początek roztapiamy masło i studzimy (nie może być ono gorące bo poparzymy sobie ręce przy zagniataniu).
Drożdże wkładamy do miski (najlepiej do tej w której potem będziemy już robić ciasto) i zalewamy ciepłym mlekiem. Mieszamy do czasu aż się rozpuszczą. Następnie dosypujemy 850 g mąki (CZYLI NIE CAŁĄ KTÓRA JEST NA TEN PRZEPIS PRZEZNACZONA), sól i cukier. Wszystko mieszamy i lekko zagniatamy. Ciasto będzie lepiące i dość grudkowate. Teraz dodajemy lekko roztrzepane jajka i przestygnięte masło. Znowu zagniatamy. Teraz nam się ciasto wygładzi, przestanie mieć grudki i będzie się dość mocno kleić. Stopniowo dosypujemy pozostałą mąkę. Ciasto musi być bardzo miękkie i musi odchodzić swobodnie od ścianek miski.

W zależności od różnych czynników czasami trzeba dodać więcej mąki, czasem mniej - wszystko trzeba po prostu wyczuć. Pamiętajmy jednak, że ciasto ma prawo się lekko kleić i tego nie podsypujmy uparcie mąką bo wtedy chałka zrobi się sucha i twarda. Jednak jeśli nie będziemy jej w stanie odkleić od rąk, blatu czy miski to można troszkę dodać.

Gdy uznamy, że ciasto nadaje się już do wyjęcia z miski i wyrabiania na blacie (tzn nie planujemy dodawać żadnych składników) to wykładamy taką kulkę ciasta na blat i przez około 15 min wyrabiamy. Nie podsypujemy mąką!
Po tym czasie ciasto spryskujemy/smarujemy oliwą, wkładamy do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrastania na 2 godziny.

W ciągu tych dwóch godzin ciasto musimy dwa razy o d g a z o w a ć. Na czym to polega? W miskę z wyrastającym ciastem wbijamy kilkukrotnie w różne miejsca pięść, tak aby uszło powietrze. Możemy je lekko zagnieść tak aby zmniejszyło swoją objętość. Po odgazowaniu znowu kładziemy w to samo miejsce do wyrastania. (proponuję odgazowywać co 40 min - w sumie 2 razy)

Gdy miną w sumie dwie godziny jego wyrastania to dzielimy ciasto na 2 części (czyli nasze 2 przyszłe chałki), a każdą z tych części na 4 kolejne. >>TUTAJ<<  jest filmik jak postępować przy zaplataniu chałki.
Po zapleceniu chałek, kładziemy je na blachę (lub jeśli mamy niewielkie blaszki to na dwie różne bo pamiętajmy że one jeszcze urosną), smarujemy z góry oliwą, przykrywamy ściereczką i odstawiamy na ostatnie 30 minut rośnięcia.
W tym czasie nagrzewamy piekarnik na 180 stopni.
Po tych 30 minutach chałki smarujemy z wierzchu wodą (jeśli ktoś chce to posypujemy również kruszonką lub innym dodatkiem - np. sezamem czy makiem) i wstawiamy do piekarnika na 35 min.

Po upieczeniu uchylamy drzwiczki i czekamy aż ciepło stopniowo z piekarnika ucieknie (żebyśmy nie zrobili ciastu szoku termicznego, nikt tego nie lubi ;) , a następnie studzimy już chałki w dowolnym miejscu.
Po całkowitym przestudzeniu jak już pisałam - przechowujemy je w zawiązanych torebkach foliowych (tylko warunek jest taki że muszą być wystudzone - ciepłe pieczywo zacznie wilgotnieć i pleśnieć)

Ja najbardziej lubię chałkę z masełkiem, domowym powidłem śliwkowym lub mlekiem. A wy? ;)

Smacznego! :)


czwartek, 13 listopada 2014

Co zrobić gdy zwarzy się polewa czekoladowa?


Dziś króciutki wpisik, a to z powodu moich ostatnich odkryć i serii nieszczęść... Otóż...

Ostatni sernik jaki robiłam na szybko był usłany przeszkodami i to od samego początku. Jednak najważniejsza rzecz jakiej się nauczyłam to - NIE WPADAĆ W PANIKĘ !

Każdy chyba chociaż raz w życiu robił polewę czekoladową. Za pewne większości chociaż raz się polewa zwarzyła (i tu uwaga do osób mających uwagi co do ortografii - śmietana, ser, polewa się warzą czyli oddziela się tłuszcz od reszty, która robi się grudkowata. My natomiast te rzeczy możemy zważyć - czyli sprawdzić ich masę - one same się nie zważą, a jedynie zwarzą :)

No dobra... polewa się zwarzyła i co dalej? Broń Boże nie wylewać! Nic nie jest jeszcze stracone!

Gdy polewa nam się zwarzy (będzie na górze pływała warstwa tłuszczu, zaś pod nią gęsta, grudkowata papka czekoladowa) to nic prostrzego jak dodać 2 łyżki GORĄCEJ WODY lub MLEKA, wstawić to następnie na lekki gaz i przez chwilę podgrzewać cały czas mieszając. Po chwili nasza czekolada odzyska wspaniałą, gładką konsystencje :)

Proste? Wręcz banalnie proste! :)

Osobiście polecam gorącą wodę, może z własnego widzi-mi-się, a może przez przekonanie, że skoro chcę gorzką czekoladę to nie chcę z niej robić mlecznej dodając mleka ;) To już jednak wasz gust

Mam nadzieję, że masa polew będzie dzięki temu uratowana i się nie zmarnuje :)

sobota, 8 listopada 2014

Chlebek "Pita"


 Bardzo prosty w przygotowaniu i smaczny chlebek, który większość z nas pewnie kojarzy z różnych restauracji jako dodatek do zestawów sałatkowych i innych takich - mowa o chlebku Pita.

Może zdjęcie jest niezbyt fortunne ponieważ takie popękane już zostały, a to dlatego, że ciasto przetrzymałam i wyschło troszeczkę jednak w smaku nic to nie przeszkadza.

Mają świetną dziurę w środku w sam raz do nadziewania przeróżnymi farszami :)
Z podanej ilości mi wyszło 12 bułeczek wielkości kajzerki lub 3 większe, gdy robiłam któregoś poprzedniego razu.

Jeśli chcecie urozmaicić swój obiad, zestaw sałatkowy lub zamiast zwykłej pizzy chcecie taką "na odwrót" to pita jest w sam raz :)

Składniki:
  • 600 g mąki (4 szklanki)
  • 40 g świeżych drożdży
  • 2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka cukru
  • 3 łyżki oleju lub oliwy 
  • 1 i 1/3 szklanki wody

Drożdże rozpuszczamy w 1/2 szklanki ciepłej (nie gorącej!) wody, mąkę przesiewamy do miski i dodajemy do niej resztę składników. Wszystko dokładnie zagniatamy. Ciasto będzie się kleić więc stopniowo dodajemy jeszcze trochę mąki dopóki nie powstanie miękka, jednolita ale nieklejąca się masa.
Takie ciasto zagniatamy przez około 20 min. - im dłużej zagniatane ciasto tym lepsze :)
Po tym czasie odstawiamy na 1 godzinę w ciepłe miejsce aby wyrosło.

Po godzinie dzielimy ciasto na tyle ile chcemy mieć bułeczek, formujemy kulki i znowu odkładamy do wyrośnięcia na czas nagrzewania piekarnika.
Ustawiamy piekarnik na 250 stopni. UWAGA! Blaszka, na której będziemy piekli pity musi być w piekarniku  też musi się nagrzać!

Właśnie to jest główna zasada robienia Pity - blaszka, na którą kładziemy ciasto do piekarnika musi być już nagrzana, a nie, że wsadzamy blaszkę razem z ciastem jak się robi zazwyczaj.

Gdy piekarnik się nagrzeje kulki ciasta kładziemy na obsypany mąką blat i rozpłaszczamy je na placki grubości około 3-5 mm.
Ja to robię za pomocą deski do krojenia, którą zwyczajnie naciskam na kulkę ciasta. Jest ona akuratna - nie za bardzo spłaszczona, ale na tyle puchata aby dobrze się napompowała.
Taki placki wsadzamy do piekarnika na rozgrzaną blachę na 10 min. Po tym czasie wyjmujemy je od razu - nie muszą stygnąc w piekarniku. Gdy je zostawimy zbyt się spieką i obeschną.

Taką bułeczkę przekrawamy na pół (lub odkrawamy tylko czapeczkę z góry) i nadziewamy czym chcemy lub jemy taką :)

Jest ona świetną przekąską i na pewno zdrowszą niż kupne chlebki :)

Smacznego :)


piątek, 7 listopada 2014

Sernik dyniowy bez cukru (z żurawiną i polewą z białej czekolady)




Sezon dyniowy powoli się kończy, jednak ja w końcu zabrałam się i zrobiłam Sernik dyniowy. Przepis znalazłam na www.mojewypieki.com i troszkę go zmodyfikowałam do swoich "bez cukrowych" potrzeb. 
Tak tak... nie ma tu ani trochę dodanego cukru (chyba, że ktoś się skusi na polewę z białej czekolady).
To dyniowe cudo pieczone jest w kąpieli wodnej dzięki czemu sernik wyszedł rewelacyjny! Nigdy nie jadłam lepszego pod względem konsystencji. Jest delikatny, kremowy, puszysty i wilgotny - taki jaki powinien być.
Lekko cynamonowy, imbirowy i kwaskowy - jesienno-orzeźwiający.
Ten serniczek poprawił mi niesamowicie humor... i zniknął szybciej niż się spodziewałam! Zapraszam do przetestowania (a zwłaszcza do eksperymentowania z różnymi dodatkami - u mnie sprawdziła się domowa żurawina i polewa z białej czekolady - pychotka! :)



Składniki na spód:
  •  250 g herbatników
  • 150 - 200 g masła
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki imbiru
Herbatniki dokładnie rozgniatamy na pył w misce i wlewamy rozpuszczone w rondelku masełko (zacznijmy od 150 g masła, gdy masa będzie sucha dolejemy resztę). Dokładnie mieszamy. Dodajemy cynamon i imbir. Herbatniki powinny być całe w masełku i nie powinny mieć suchych miejsc. Jeśli takowe są musimy rozpuścić jeszcze trochę masła. UWAGA! Trzeba też uważać aby masła nie było za dużo bo podczas pieczenia nam się całe wytopi i po papierze do pieczenia sobie z formy będzie wypływać i wszystko nam utłuści.

Formę, w której robimy sernik wykładamy na dole papierem do pieczenia i na to wykładamy herbatniki i ugniatamy  robiąc "boczki" - tzn. ugniatamy też herbatniki na bokach formy tak do połowy wysokości lub wyżej.
Owijamy blaszkę formą aluminiową bardzo dokładnie (aby nie było szansy dostania się wody w kontakt z blachą podczas kąpieli wodnej)

Taki spód wstawiamy do lodówki aby zastygł na czas robienia masy serowej.

Składniki na masę serową:
  • 1 kg twarogu na sernik
  • 3 całe jajka
  • 3 żółtka
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżka mąki pszennej
  • 500 g puree z dyni
  • 2 łyżeczki przyprawy korzennej do piernika LUB po 1/2 łyżeczki kardamonu, cynamonu, imbiru i gałki muszkatołowej.
Wszystko powinno mieć temperaturę pokojową.
 Składniki wszystkie dodajemy do miski i miksujemy (nie za długo żeby za bardzo sernika nie napowietrzyć - chodzi o to, żeby nam po upieczeniu nie opadł).
Piekarnik nagrzewamy na 180 stopni.

Tak przygotowaną masę wylewamy na stężały spód i owiniętą formę folią aluminiową wkładamy w większą blachę. (Ważne jest aby forma, w której pieczemy sernik była mniejsza od formy, do której potem to wstawiamy. Musi ona swobodnie stać, nie kołysać się na boki i nie przewracać)
Wstawiamy obydwie blachy do piekarnika i do dolnej wlewamy wodę (ile się da)

Od razu przekręcamy piekarnik na 150 stopni i pieczemy w ten sposób przez 1 godzinę i 30 minut. Jak zauważymy, że woda cała wyparowała z dolnej blachy musimy dolać.

Nasz sernik tak pieczony nie powinien urosnąć za bardzo ani opaść. Będzie kremowy, aksamitny - po prostu idealny.

Gdy ostygnie można nałożyć na niego dowolny dżem, konfitury czy frużelinę - ja użyłam domowej żurawiny ze słoiczka (oczywiście niesłodzonej ;) i żeby nie było za kwaśno to zrobiłam polewę z białej czekolady (na zdjęciu już bardzo stężała).

Serdecznie zapraszam do eksperymentowania z różnymi dodatkami do tego sernika - ogromne pole do popisu i szansa odkrycia wspaniałych smaków.

Polecam i smacznego! :)





niedziela, 2 listopada 2014

Ciasto z duszkami na halloween



Mocno czekoladowe, banalnie proste i "straaaaszne" - tak można opisać to ciasto.
Jest ono świetną propozycją na halloween, szybko się je robi i nie ważne co się z nim stanie - będzie dobre. (Mam na myśli to czy wyrośnie, czy nie wyrośnie) :)
Jest to zwykłe czekoladowe ciasto z miękkim wierzchem z herbatników i ciastek, a na to postawione są biszkopty umoczone w czekoladzie (a'la nagrobki) oraz duszki bezowe :)
Niby dużo do zrobienia... ale wszystko jest banalne, szybkie i wcale nie tak drogie jak się może wydawać :)

Składniki na ciasto:
  • 85 g kakao (około 3/4 szklanki)
  • 200 g mąki (1 i 1/4 szklanki)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sodki
  • 300 g suszonych owoców (figi, rodzynki żurawina - obojętnie w jakich proporcjach i jakie owoce suszone)
  • 2 szklanki wody
  • 4 jajka
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
Owoce suszone zalewamy i gotujemy przez około 10-15 min w rondelku, aż dobrze rozmiękną i napęcznieją wodą. Po tym czasie odstawiamy je do lekkiego przestygnięcia i w tym czasie możemy przygotować duszki bezowe z przepisu poniżej.
Jak już duszki będą się piekły i susz lekko przestygnie to blendujemy go dokładnie i przelewamy do miski, w której będziemy już mieszać ciasto.

Do suszu dodajemy resztę składników (suche przesiewamy przez sitko) i miksujemy nie za długo - aż składniki się połączą.

Takie ciasto pieczemy przez 35 min w 180 stopniach.

Bezowe duszki:
  •  3 białka
  • 11 łyżek cukru pudru
  • szczypta soli
Białka ubijamy z solą na sztywno (warto zrobić test z odwróceniem garnka do góry nogami). Potem stopniowo dodajemy cukier puder. Łyżka za łyżką i dokładnie miksujemy.
Tak przygotowaną pianę szprycą lub rękawem cukierniczym nakładamy na papier do pieczenia i pieczemy przez 35 min w 140 stopniach

Czekoladowa góra z herbatników: 
  •  200 ml śmietanki kremówki
  • 200 g czekolady gorzkiej
  • 250 g masła
  • 200-300 g herbatników (w zależności jaka blaszka) (można wziąć też biszkopty czy inne ciasteczka) 
Herbatniki (lub inne ciasteczka czy biszkopty) rozbijamy na drobno w misce i zalewamy rozpuszczonym masłem. Dokładnie mieszamy.

Czekoladę rozpuszczamy w rondelku ze śmietanką i NIECAŁĄ wlewamy do herbatników z masłem. (Reszta, którą zostawimy będzie nam potrzebna do zamoczenia biszkoptów).

Herbatniki dobrze mieszamy - powinna to być gęsta masa bez suchych kawałków. Taką wymieszaną papkę przekładamy na ciasto. Na to ustawiamy duszki bezowe i połówki biszkoptów zamoczonych w czekoladzie.
Z pozostałej polewy robimy duszkom buźki.

Ciasto jest po ostygnięciu gotowe do jedzenia :)

Straszne co?
Smacznego! :)



poniedziałek, 27 października 2014

Marchewkowe muffinki bez cukru



Oczarowana ciastem marchewkowym mamy mojego chłopaka postanowiłam zrobić muffinki marchewkowe. Okazało się to świetnym pomysłem bo nigdy u mnie w domu nie jadło się ciasta marchewkowego więc babeczki zrobiły furorę! Zniknęły szybciej niż się spodziewałam, a musiałam ich bronić bardzo zawzięcie żeby choć trochę się uchowało "na później". 

Jako że ostatnio fascynuję się produktami "bez cukrowymi" (do czego natchnęła mnie książka Sarah Wilson "Rzucam cukier") próbuję tak eksperymentować z wypiekami, że zamiast cukru dodaję naturalne słodziki. W tym wypadku posłużyły mi do tego suszone owoce - figi, rodzynki i żurawina.
Zaraz ktoś powie, że jak to? Przecież w suszonych owocach jest masa fruktozy i to na dodatek więcej jej jest niż w normalnym soczystym owocu. No tak... to prawda. Natomiast uważam, że poza fruktozą w owocach znajduje się dużo witamin i innych dobroczynnych elementów dla naszego organizmu natomiast w zwykłym cukrze niestety nie. Jeśli mam wybrać cukier z owoców i cukier zwykły - wybieram ten z owoców.

Poza faktem, że babeczki są dzięki braku cukru zdrowsze, mają również fajny "chrupiący efekt". Uzyskuje się go poprzez drobne ziarenka zawarte w suszonych owocach. Oczywiście na początku było to dla mnie lekkim zaskoczeniem ponieważ z natury babeczki nie mają w sobie nic chrupiącego (mówię o samym cieście bo oczywiście dodatki mogą być jak najbardziej chrupiące ale samo czyste ciasto) ale szybko odkryłam w tym coś niezwykłego co z pewnością te babeczki wyróżni.

Radzę też się nie przerażać faktem że są tu suszone owoce. Jeśli ktoś nie lubi rodzynek (a ostatnio spotykam się z coraz większym gronem takich osób ku mojemu zdziwieniu) to zapewniam, że nawet się tu ich nie poczuje.
Mój chłopak, który właśnie rodzynek nie lubi zajadał się tymi babeczkami aż mu się uszy trzęsły :)

Jeszcze dodam, że na górze zamiast typowego lukru jest sos/polewa serowa zrobiona z serka topionego. Byłam niesamowicie zaskoczona jak takie coś może być dobre!
Tutaj niestety się ugięłam i dodałam cukier puder jednak myślę, że osoby, który chciałyby się w 100% trzymać wersji bez cukrowej mogą go pominąć albo zastąpić zdrowszymi zamiennikami - stewią, brązowym rozdrobnionym cukrem.

Serdecznie polecam wypróbować ten przepis. Ja byłam zaskoczona jak ciasto marchewkowe może być tak pyszne! :)

Składniki na ciasto:
  • 500 g marchewki
  • 2 szklanki wody
  • rodzynki, suszone figi, daktyle, żurawina (dowolna mieszanka) - 300 g
  • 5 jajek
  • 400 g mąki
  • 200 ml oleju bądź oliwy (niecała szklanka)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki sodki
  • mieszanka różnych przypraw (cynamon, zmielone goździki, kardamon) - 1 płaska łyżeczka, ale jeśli ktoś ma ochotę aby były bardziej wyczuwalne to więcej. 
Sposób przygotowania:

Do garnuszka wlewamy 2 szklanki wody, wrzucamy suszone owoce i zagotowujemy. Co jakiś czas trzeba przemieszać. Gotujemy około 5 min. Potem odstawiamy do przestygnięcia. (Nie muszą całkiem ostygnąć jednak nie mogą być gorące, a jedynie ciepłe)
W tym czasie obieramy marchewkę i ścierami ją na drobnych oczkach na tartce i odstawiamy na bok na razie.
Wywar z suszu wlewamy do naczynia i blendujemy do uzyskania papki. Przelewamy do startej marchewki i dodajemy jajka, przesiewamy mąkę z proszkiem i sodką, wlewamy olej (bądź oliwę)
 i dodajemy przyprawy korzenne. Wszystko dokładnie mieszamy. Najlepiej ręką aby czuć czy wszystko jest już w miarę połączone, ale jeśli ktoś chce to można i łyżką. Byle nie robotem kuchennym. To musi być zrobione szybko ale delikatnie.

Blachę wykładamy papilotkami i wlewamy ciasto tak do 3/4 wysokości.
Pieczemy w 170 stopniach przez 30 min.

Sos serowy:
  • 100 g masła
  • 100 gram serka topionego naturalnego bądź śmietankowego
  • pół szklanki cukru pudru
Serek i masło rozpuszczamy w rondelku, a następnie dodajemy cukier. Wszystko mieszamy, a następnie robotem ręcznym lub blenderem miksujemy na gładką masę (tak aby nie było grudek).

Sos nakładamy łyżeczką na babeczki aby powstała dość gruba warstwa. A na to starte orzechy. Mogą być włoskie (ja takich użyłam) albo dowolne inne :)

Najlepsze są gdy całkiem wystygną - wtedy lepiej odchodzą od papilotek.

Z PRZEPISU WYCHODZI OKOŁO 30 BABECZEK.

Polecam wam ten przepis i życzę smacznego! :)



czwartek, 23 października 2014

Sałatka "Waldorf"



Sałatka "Waldorf", którą dzisiaj wam przedstawiam, zaliczana jest przeze mnie do tej grupy potraw, które "zaskakują". Ta sałatka zaskakuje mnie ponieważ nienawidzę selera. Tak dokładnie. Nie, że nie lubię, czy nie przepadam... ja go po prostu nienawidzę. Gdzie się pojawi - od razu go wyczuwam i zjedzenie czegokolwiek z selerem staje się dla mnie niewykonalne.
Łatwo zgadnąć, że skoro "Waldorf" mnie zaskakuje i przy okazji nie lubię selera - to głównym składnikiem tej sałatki jest właśnie seler.

Nie potrafię wyjaśnić czemu tą sałatkę uwielbiam i jadłabym ją, i jadła, i jadła, i jadła, a wszystko inne chociażby z odrobiną tego warzywa jest dla mnie nie do przełknięcia.

Ona jest po prostu wyjątkowa! I szczerze polecam jej spróbować. Jest orzeźwiająca, prosta w przygotowaniu i co dla mnie ważne... całoroczna :)

Składniki:
  • 1 spory seler
  • 2 nieduże jabłka
  • 15 orzechów włoskich (lub jeśli macie już rozłupane to garść orzechów)
  • 4 brzoskwinie (z puszki lub świeże)
  • 300 ml jogurtu naturalnego
  • szczypta soli, pieprzu zwykłego
  • dwie szczypty pieprzu cayenne (można zastąpić inną ostrą przyprawą - np. chili)
Sposób przygotowania:

Selera należy obmyć i obrać, a następnie zetrzeć na tarce. Tak samo zrobić z jabłkami. Orzechy należy rozbić i oczyszczone z łupinek dodać do sałatki. Brzoskwinie (jeśli z puszki to należy je najpierw odsączyć z syropu) pokroić w kosteczkę i wrzucić do reszty składników.
Sos do jogurtu przygotowujemy z jogurtu i przypraw. Jak już dobrze wszystko wymieszamy wlewamy do miski z selerem, owocami i orzechami i wszystko dokładnie mieszamy.

Najlepiej smakuje po kilku godzinach stania w lodówce, gdy przyprawy i wszystko się dobrze ze sobą połączy :)

Życzę wam smacznego i równie 'zaskakujących' odkryć jak moje :)


wtorek, 14 października 2014

Domowe Masło kokosowe



Masło kokosowe... dla mnie dopóki nie odkryłam domowego przepisu brzmiało bardzo ekskluzywnie, kojarzyło się z zawrotnymi cenami i przy okazji nie miałam pojęcia gdzie coś takiego można kupić.

Książka "Rzucam cukier" Sarah Wilson zainspirowała mnie abym poczytała o kokosie i poszukała przepisów na domowe wyroby kokosowe, które są po pierwsze dużo zdrowsze niż tradycyjne słodzone produkty (np. tost z masłem kokosowym, który nie zawiera ani grama cukru zamiast tosta z dżemem czy powidłem obficie słodzonym), a po drugie... są wspaniałą odskocznią od codziennej monotonii w kuchni i pozwalają poznać gamę nowych wariantów tej samej potrawy ;)

Składniki:
  • Wiórki kokosowe (celowo nie podaję ilości ponieważ to zależy ile chcemy uzyskać masełka. Na zdjęciu na samym dole jest ilość masła jaka mi wyszła z 200g wiórków. Trzeba też wziąć pod uwagę pojemność naczynia w którym będziemy je blendować) 

Sposób przygotowania:

Wiórki wsypujemy do naczynia i je blendujemy. Trzeba co kilka chwil robić krótką przerwę żeby nie spalić silniczka. W tym czasie łyżką zdejmujemy wiórki ze ścianek naczynia. Co jakiś czas należy zrobić dłuższą przerwę, aby blender wystygł.
Taka praca nad masełkiem nie jest krótka, blender też troszkę musi się napracować aż masełko powstanie (kilkanaście/dziesiąt minut) ale warto :)
Blendujemy je do momentu aż nie będzie ono płynne i po odstawieniu je na moment nie będziemy mieli na górze gładkiej tafli (tak jak na zdjęciu).
 Gdy już będzie dobrze rozdrobnione przelewamy je do naczynia, w którym chcemy je przechowywać i wstawiamy do lodówki aby troszkę stężało.

 Wiórki podczas siekania, miksowania i wyższej temperatury, która wytwarzana jest przez blender wydobywają z siebie swój naturalny tłuszcz, który po stężeniu będzie słodziutkim masełkiem. :)

ZDECYDOWANIE polecam blendery o dużej mocy, które nie mają tendencji do "rozgarniania" tego co blendujemy na boki i robienia miejsca na kręcące się ostrza, które nie mają co rozdrabniać bo wszystko jest po bokach, a ostrza są za krótkie aby to zgarnąć.


Serdecznie polecam :)
A przepisy z wykorzystaniem takiego masła już wkrótce :)
Smacznego!

(przepis nie jest z książki poniżej, jednak takie masło jest przez autorkę bardzo polecane. Czemu? Opowiem kiedy indziej ;)

poniedziałek, 13 października 2014

Placuszki z cukini



Delikatne, mięciutkie, lekko słodkawe za sprawą marchewki - mowa o placuszkach cukiniowych.

Jest to moje odkrycie ostatniego miesiąca - od pierwszego placuszka je pokochałam! Są niesamowite.
Można je jeść na ciepło, na zimno, z przeróżnymi sosami (na zdjęciu sos słodko-ostry, jadłam również z sosem czosnkowym i ketchupem - również smacznie), lub też same. Są świetne jako obiad lub jako przekąska czy drugie śniadanie.

Teraz jest dobry sezon na takie cudeńka gdyż cukinii jest pod dostatkiem, a smaży się... tak jak każde inne placki :)

Składniki:
  • 4 cukinie
  • 4 marchewki
  • 2-3 jajka (w zależności od rozmiaru)
  • 6 łyżek mąki
  • 1-2 ząbki czosnku (w zależności od wielkości i intensywności)
  • Sól, pieprz do smaku
  • Olej do smażenia 
Sposób przygotowania:

 Cukinie i marchewki dokładnie myjemy, marchewki obieramy (cukini nie trzeba) i ścierami na tarce o grubych oczkach. Do niech wciskamy ząbki czosnku i dodajemy sól i pieprz do smaku. W miseczce roztrzepujemy jajka i dolewamy do warzyw. Dodajemy mąkę i wszystko dokładnie łączymy.
Smażymy z obu na patelni aż uzyskają złotawy kolor. Ja użyłam do tego specjalnej patelni z 4 zagłębieniami aby formowały się idealne okrąglutkie placuszki.
Gdy będą gotowe polecam odłożyć je na chwilę na papierowe ręczniki aby odsączyć z nadmiaru tłuszczu.

Tak jak pisałam są idealne na przeróżne pory dnia i w różnych kombinacjach z sosami i innymi potrawami.

Serdecznie wam polecam!
Smacznego :)